Półwysep Arabski: Zamknięte Królestwo I - Geneza
Jedną z przyjemności, do której dążę i to z powodu traumy pozostawionej przez wyrok socjalizmu skazującego pokolenia Polaków na klaustrofobię w marzeniach o życiu gdzie indziej, są podróże.
Jest 1981 rok. Jestem gotowy, a tu co najwyżej do Czechosłowacji mogę sobie pojechać i to z rodzicami. Długa kolejka do przejścia na moście w Cieszynie, zakupy w sklepach z lentilkami i kontrole celne w podczas powrotnej przeprawy. Manaam się chełpi, że właśnie wydał na taśmie płytę. Zdobiąca ją żółta nalepka informuje, że produkt pochodzi z Berlina Zachodniego, i że to pierwsza taka heca na polskim rynku! W szóstej klasie dołącza do nas koleżka, który podobno był w Holandii. Jak on się tam dostał i czy naprawdę na wrotkach po sklepie jeździł?! Podobno jeden gość z Rybnika do Egiptu pojechał na wakacje z Orbisem. Każdy wyjazd poza demolud był w zasadzie ucieczką, sukcesem. Nawet jeżeli tylko na chwilę. Brodacz z naprzeciwka już dawno do Ameryki uciekł.
Jest 1981 rok. Jestem gotowy, a tu co najwyżej do Czechosłowacji mogę sobie pojechać i to z rodzicami. Długa kolejka do przejścia na moście w Cieszynie, zakupy w sklepach z lentilkami i kontrole celne w podczas powrotnej przeprawy. Manaam się chełpi, że właśnie wydał na taśmie płytę. Zdobiąca ją żółta nalepka informuje, że produkt pochodzi z Berlina Zachodniego, i że to pierwsza taka heca na polskim rynku! W szóstej klasie dołącza do nas koleżka, który podobno był w Holandii. Jak on się tam dostał i czy naprawdę na wrotkach po sklepie jeździł?! Podobno jeden gość z Rybnika do Egiptu pojechał na wakacje z Orbisem. Każdy wyjazd poza demolud był w zasadzie ucieczką, sukcesem. Nawet jeżeli tylko na chwilę. Brodacz z naprzeciwka już dawno do Ameryki uciekł.
Jest 1998. Znikają granice. Kupuję paprykarz szczeciński i ruszam w autostop. Kubek kawy na autobanie czy kanapka z serem to akty nonszalancji, których się wystrzegam, dlatego jeżdżę gdzie się da i to w krótkim czasie. Do Francji, Belgii i Holandii wypuszczam się samotnie. Jeżdżę do Paryża do Doroty. Po drodze śpię w samochodach, na parkingach i u przypadkowo napotkanych ludzi. Do Kadyksu ruszam ze Satnikiem. Bez wiz i żadnych konsekwencji docieramy na południe Hiszpanii w trzy dni. Niemcy przejeżdżam z Martą, do Włoch wyruszam z Krzyśkiem. Austriacką granicę przechodzimy z buta, maszerując wzdłuż wielokilometrowej karawany oczekujących na wjazd do lepszego świata. W Salzburgu pod mostem para autostopowych pionierów ze Słowacji rozkłada obok nas śpiwory. Też szwendają się po wciąż dziewiczych dla Słowian terenach.
Pierwsze wypady są zawsze takie ekscytujące! Ale Europa szybko powszednieje, bo wychodzę jej na przeciw. Zmiany jakie przynosi otwarcie granic przypieczętowują uwiąd zainteresowania życiem sąsiadów zza byłej żelaznej. Hipermarkety, reklamy w telewizji, sortowane śmieci, opłaty na autostradach, upadki małych firm na rzecz międzynarodowych koncernów, czyste sracze w miejscach publicznych, powszechność nutelli i zasiłki dla bezrobotnych. Ot cała demokracja.
Kto z tęsknoty za innością utkał sobie mantrę, nie zazna spokoju. A może to chęć oderwania się od wszystkiego co powszednieje, a powszednieje wszystko, jest motorem marzeń o podróżach? Niemal rok spędzony pod Nowym Jorkiem umniejszył wszystkim moim dotychczasowym wyjazdom. Nawet wspomnienie Zawiszy koja w koję z Martą jakoś mi pobladło. W Ameryce wszystko było inne. Od motoryzacji, po żarcie. Od zapisywania cyfr w formularzach po spłukiwanie wody w toalecie. Swawola pogłębiana anonimowością. Ekstaza równoważona samotnością. Miks wszystkiego i wszystkich, i w dodatku jakoś to funkcjonowało. Wyjazd do Chicago tylko na chwilę postawił mnie w roli odkrywcy. Musiałem odkryć jak przetrwać w robocie na straganie tuż pod urzędem imigracyjnym, jak ze sprzedawcy wciskającego przechodniom owoce po odpustowych cenach stać się wykwalifikowanym sprzątaczem i wykonywać swoją zadanie z godnością chirurga. Poza tym codzienność dostarczała już tylko nowojorskich deja vu. Te same klamki, spłuczki, zamki, samochody, napoje, materiały budowlane, drogowskazy, autobusy, cmentarze. Trzy kolejne lata w Ameryce minęły mi na przetrwaniu. Nawet nauka języka przestała być dla mnie przygodą. Wszak gramatyka i leksykon mają swoje granice.
Po powrocie ze Stanów ruszyłem w meandry wolnego zawodu. Na fali wydarzenia, które w połowie pierwszej dekady trzeciego tysiąclecia potrząsnęło katolicką Polską, gnany dociekliwością człowieka bożego implantu rozpuściłem się w bezkresach tajemnic islamu. Na trzy lata. W miarę jak pęczniała fascynacja, poszukiwania duchowych korzeni rodziły we mnie nową potrzebę. Chciałem być tam, gdzie na próżno szukać podobieństw, gdzie wielowiekowa tradycja jest kulturowym hibernatem, gdzie współczesność splata się z mentalnością niemal antyczną, tam, gdzie nowoczesne autostrady łączą jeszcze nowocześniejsze miasta, gdzie świetliste łuny spowijają je podczas upalnych nocy. Czekały na mnie pustynne bezludzia dorównujące powierzchnią połowie Australii. Pod nimi trzy czwarte światowych zasobów ropy, nad nimi bezwzględna teokracja kontrolująca monarchię liczącą tysiące książąt marzących o władzy. Ziemia, którą nie zawładnęło żadne imperium. Święta ojczyzna wielkiej religii z jej zakazanymi sanktuariami. To do nich od niepamiętnych czasów wędrują wierni z całego świata. Chcą się oczyścić, chcą przywrócić swe dusze do stanu z dnia przyjścia na świat.
Zacząłem marzyć o Arabii Saudyjskiej...
Tak wielu ludzi mniej lub bardziej świadomie czegoś pragnie. Dopiero wyartykułowanie pragnienia stwarza realne szanse na jego realizację. Gratuluję wyartykułowania. / satnik
OdpowiedzUsuń