Wietnam 2019: 1. Jeszcze tylko ten jeden kęs zgnilizny...
11.03
12.03
17.03
W spisie moich
międzykontynentalnych przepraw tego jeszcze nie było! Podróż
Dreamlinerem z Warszawy do totalnej zmiany świata, w jedenaście
godzin bez przesiadki za grosze.
Sajgon jest upalny. Pod
tym względem nic się nie zmieni, przynajmniej do kolejnego
zlodowacenia. Niebo od czterech miesięcy czeka na swoją
menstruację, nabrzmiałe od deszczu niewidzialnie sycącego
powietrze wymęczone spaliną. To ostatnie podrygi pory suchej.
To tu pięć lat temu
Azja Południowo-Wschodnia rozdziewiczyła moje wyobrażenia o życiu
w tym zakątku świata. Początkowo naiwne, ostatecznie nasycone tą
dozą realizmu, której dostarcza pobyt wśród ludzi, gdy znika
pośpiech, bo nie ma już do czego się śpieszyć.
Miniona jesień była dla
mnie czasem wyczekiwania na powrót. Była to jesień najgorsza!
Niekończące się konwulsje kolejnego związku w rozpadzie i ten
piętnastomilimetrowy pumeks po środku prostaty! To ogień i metal.
Noszę to światło, żeby miało się co odbijać w lustrach.
Sprowadzam burzę ku przestrodze, wzniecam pożary ku pamięci. Zanim
dym opadnie, odcinam się od własnej pożogi i ruszam dalej, tam
gdzie dawno nie było wichury, tam gdzie światło wciąż blade.
Stąd te zapalenia wszystkiego, co wkurwia i przedsmak starczych
doświadczeń, gdy trzeba minut, żeby wytrząsnąć z siebie tę
odrobinę płynu. Stąd ten szpital i wydzieranie na siłę, tydzień
z rurką w pęcherzu i gojenie ran. Czas w geologi. Nieskończoność w przestrzeni. Ot symboliczna koda kolejnego cyklu życia bez
znaczenia. Przede mną szachownica. To jedna ze ścian gigantycznej
kostki Rubika. W skupieniu planuję pierwsze posunięcia. Dużo wody!
Oto strategia na ogień. Tę partię chcę rozegrać od niechcenia.
12.03
Kraj opuszczam w
pośpiechu. Dopiero w pociągu dociera do mnie, że chyba jajka w
lodówce a śmieci w koszu będą oczekiwać mojego powrotu, a
przecież drzwi zaryglowałem na kilka miesięcy. Zakręcić
wodę i odesłać modem. Ciach! Ale napisać wszystkie maile? Setki
korespondencji - rozmów nastawionych na cele, którym daleko do
spełnienia. Laptopa ciągnę za sobą w kieszeni jedynego plecaka.
13.03
Mój Hostel obsługuje
sezonowy wylew rzeki młodocianych turystów. Przyjeżdżają tu z
zamożniejszej Europy w pogoni za przygodą. To jednostki
nieprzeciętne. Przecież sami się organizują i ruszają w
nieznane. To przyszli księgowi, prawnicy, lekarze, nauczyciele,
urzędnicy podatkowi paradujący po centrum Sajgonu w strojach plażowych. Wystawiają na słońce
wszystko to, co skrzętnie chowają miejscowi i włóczą się po
głównych ulicach pośród ludzi, którzy dość mają przyjezdnych, jedzą w knajpach, które zebrały
najwięcej gwiazdek, a hotelowi przewodnicy prowadzą ich za rękę do
najpopularniejszych atrakcji turystycznych. Tam znajdują tematy do swoich fotoreportarzy, felietonów i opowieści z podróży. Towarzyszą im podobni do
nich notariusze w trampkach, pracownicy korporacji w sindbadach i
sekretarki małych firm w strojach plażowych bez ramiączek. Jeszcze
nie wiedzą, ze już tam pracują na spłatę kredytów na domy,
samochody i przyszłe wycieczki do lepszych hoteli w towarzystwie
równie dobrze usytuowanych wyznawców konsumpcjonizmu. Na razie są
hipisami w poszarpanych ciuchach. Odruchowo za wszystko dziękują,
do każdego się uśmiechają i każdemu poświęcają odrobinę
czasu.
14.03
Dzisiaj po południu
wypiłem tutejszą kawę z mlekiem. Parzona przy pomocy aluminiowego
narzędzia z trzema filtrami kapie zbierając się na dnie szklanki w
postaci smolistego nektaru. Już kilka miesięcy nie wlewałem w
siebie kofeiny. Czuję jak słońce znad Płaskowyżu
Centralnego zaczyna we mnie buzować, jak tępe ciśnienie uderza mi do głowy. Mówię głośno i szybko, z
emfazą tłukę w klawisze komputera, chodzę po pokoju w tę i z
powrotem aż w końcu wychodzę na korytarz. Chcę ze swojego
samopoczucia zwierzyć się Okularnicy z recepcji.
- Dlatego jeszcze nigdy nie piłam kawy - afiszuje się przezornością jakby o wstrzykiwanie heroiny chodziło. Coś w tym jest, bo nie śpię do rana.
- Dlatego jeszcze nigdy nie piłam kawy - afiszuje się przezornością jakby o wstrzykiwanie heroiny chodziło. Coś w tym jest, bo nie śpię do rana.
17.03
Co jeszcze można zrobić
w kraju, który przemierzyło się wzdłuż i wszerz? Czar spotkania
z nieznanym dawno przecież prysł. Przede mną czas przebierania w resztkach. Poruszam się w koleinach wyklepanych miksturą
doświadczeń i wspomnień o tym, co przyjemne i uzależniające. Wyostrzam okular.
Pierwsze dni mijają mi na chodnikach na zaliczaniu sprawdzonych jadłodajni. Tak. Ci sami sprzedawcy kokosów, taksówkarze na motorach, handlary butami, naganiacze z agencji turystycznych, dilerzy. Tym razem planuję nowy styl podróży. Będę sypiał na pałę w najtańszych hotelach bez rezerwacji na wyrost. Nie będę sprawdzał gdzie się znajdują ani czy ktoś je poleca. Od niedogodności uchroni mnie skuter.
20.03
Pierwsze dni mijają mi na chodnikach na zaliczaniu sprawdzonych jadłodajni. Tak. Ci sami sprzedawcy kokosów, taksówkarze na motorach, handlary butami, naganiacze z agencji turystycznych, dilerzy. Tym razem planuję nowy styl podróży. Będę sypiał na pałę w najtańszych hotelach bez rezerwacji na wyrost. Nie będę sprawdzał gdzie się znajdują ani czy ktoś je poleca. Od niedogodności uchroni mnie skuter.
Trudno jest dokładnie
określić charakter Sajgonu. To azjatycka metropolia. Bogata i
biedna zarazem. Wieś ściele się na jej wielkomiejskich chodnikach.
Plugawe targowiska afiszują się w sąsiedztwie manifestacji
dobrobytu. Sajgon to gigantyczna mozaika wszystkich kultur i warstw
społecznych Wietnamu. To najlepsze miejsce do robienia pieniędzy,
najgorsze do nauki języka. Miasto pozbawione jednego wzorca, jednolitego stylu. To aglomeracja
gwarantująca anonimowość. Mieszkania wynajmowane za gotówkę bez meldunku. Reprezentanci wszystkich plemion, prowincji i wszystkie rodzaje świątyń.
Bogactwo kontrastuje z biedą, codzienny brud z odświętną
czystością. Mnie pociągają te nieczyste rewiry. Tam ludzie są
weseli, rozgadani, prostolinijni. Lubię być wśród tych przykutych
do chodnika. Oni przywykli już do patrzenia w górę.
Komentarze
Prześlij komentarz